Długo w Biszkeku nie zabawiliśmy, z dworca łapiemy marszrutkę do Czałponaty za 250KGS. Nie pamiętam ile jechaliśmy ale na pewno powyżej czterech godzin w końcu to ponad 260km krętej aczkolwiek całkiem porządnej drogi. W międzyczasie jest stop na siusiu, czaj, jakiś posiłek ewentualnie cukierka czy inną fotkę. Po co my tam jedziemy właściwie to chyba dlatego, że byli tu Magda z Piotrem. Jest to miejscowość wypoczynkowa na północnym brzegu jeziora Issyk-kul tętniąca życiem raczej w sezonie a ten się własnie skończył. No ale nie jest aż tak źle, po znalezieniu naszej kwatiry (Mini Pensionat Kalinka¹) udajemy się mijając stare zardzewiałe garaże i inne dziwne budy na plażę. Czy może być coś przyjemniejszego jak zimne piwo z Pauliną przegryzane sucharkami z najlepszym widokiem na "morze" i pasmo Tienszan? Słońce zaczęło zachodzić a co za tym idzie zrobiło się chłodno i głodno! Udajemy się do knajpy, jakąś udało się znaleźć. Była to chyba najdziwniejsza kolacja na jakiej byliśmy, wszystko co zamówiliśmy przychodziło w takich odstępach czasu że nie dało się zjeść razem. I tak najpierw poszła herbata potem ryba, sałatka i na końcu frytki, choć były i plusy ryba była świeża, a i muzykę na żywo mieliśmy. Po kolacji udajemy się do sklepu, i to takiego zwykłego w którym o wszystko trzeba poprosić! Żarcik. Jako, że jesteśmy na wczasach à la inclusive,to koniaczek musi być. Taki mały, nie duży marki Biszkek a do tego zakuska w postaci cukierków orzechowo-czekoladowych, oczywiście pite z plastikovyye chashki. Dobranoc, widzimy się jutro. Cholera, fajny był ten dzień...
¹Nocleg 1000KGS/1 noc/2os.