I tak po zbazowaniu się i usunięciu tynku z mojego łóżka ruszamy się przejść po okolicy i coś spróbować zjeść. Jest już noc, to mała wioska, lamp ulicznych mało, jest ciemno i za dużo nie widać. Zatrzymujemy się przy jednym z wielu placów gdzie mamy szczęście zobaczyć trenujących młodych chińczyków. A i na kolację też się coś znalazło, był mały stragan na kółkach oblegany przez uczniów a obok knajpka ze sklepem. Cenowo drożej niż w Xi'anie ale równie smacznie, ciekawe było piwo ananasowe.
Kungfu Hostel
278CNY(+-157PLN)/1 noc/4os.
Rano wychodzimy z hostelu a tu przed samymi drzwiami szok stado małych chińczyków w swoich niebieskich kubraczkach stoi w równych rzędach. Zresztą nie tylko u nas wszędzie dookoła tylko czasami się stroje na pomarańczowe zmieniały. Dziś już wszystko było widać, uwierzcie mi takiego syfu nigdzie w Chinach ani w Xi'anie ani w Szanghaju nie widziałem. Mały strumień biegł przez wioskę w niewielkim wąwozie, który widocznie był używany za zsyp. Zresztą nie tylko tam, dookoła było wyjątkowo brudno, pytacie dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia. Dzień zaczął się pochmurnie i po chwili zaczęło padać. Dochodząc do świątyni zaatakował nas jeden Chińczyk próbujący nam wcisnąć bilety za 100CNY, był strasznie nachalny. Dziewczyny poszły się pytać mnichów, którzy i tak wskazali na tego gościa ;) no trudno kupujemy w końcu to "tylko" 58PLN! Niestety rozpadało się jeszcze bardziej i trzeba było koniecznie odpalić pelerynki kupione w hostelu. Padający deszcz, hordy chińczyków, mnisi wpatrzeni w ekrany komórek sprzedający różne wyroby na straganach. Gdzie ta magia?? W okolicach klasztoru znajduje się las pagód, na tle pasma Song wyglądał całkiem zjawiskowo. Przed opuszczeniem całego wpisanego na listę UNESCO tego ważnego dla Chińczyków obszaru turystycznego wpadliśmy do ośrodka na spektakl wushu. O dziwo nie musieliśmy nic dopłacać i weszliśmy na już posiadające bilety z Klasztoru, jak miło. Całkiem spoko to było ale waliło na kilometr komercją.
Po spektaklu wyszliśmy na parking przy jakiejś głównej ulicy. Praktycznie z marszu złapaliśmy rozklekotaną taradejkę wołając Luoyang. Busik przypominał ukraińską marszrutkę, jechał tak wolno, że pomyślałem sobie: to mamy 5h z głowy. Na szczęście po jakiejś pół godziny jazdy "sprzedali" nas do normalnego autobusu, którym dojechaliśmy do Luoyang. Przed powrotem na stację kolejową poszliśmy jeszcze coś zjeść. W jadłodajni oczywiście nie mogło być inaczej robiliśmy sensację. Były zdjęcia z dziewczynami i papieroski jakieś chyba drogie, przynajmniej tak ten chińczyk podkreślał o co mu chodziło? Tylko Budda jeden wie. Pod knajpką na przystanku stało parę autobusów jeden z nich na szczęście jechał na nasz dworzec, K81 ceny biletu nie pamiętam ale to były jakieś grosze, góra 1-2CNY
Pociąg do Xi'anu 174,50CNY(100PLN)