Za miastem w niedalekiej odległości znajduje się drugie miejsce gdzie można odsapnąć od zgiełku i betonu i upału. I tu wiedziałem, że zejdzie mi cały dzień więc nie wylegiwałem się długo w łóżku. Od dziewczyny z recepcji dowiedziałem się, że nie muszę lecieć na dworzec bo autobus zatrzymuję się na przystanku przy głównej ulicy. A no i kartę miejską i odpowiednią kwotę kupię w blaszaku przy przystanku i tak też zrobiłem. Ile zapłaciłem za kartę i bilety, naprawdę teraz już nie pamiętam. Ale myślę, że nie było to więcej jak 15PLN. Na miejscu jak to zazwyczaj zamiast iść za tłumem to ja poszedłem własną drogą, trochę w górę. Nawet dołączyły do mnie dwa burki. Na pewno nie pierwszy raz za kimś idą bo łapy miały naprawdę porządnie zbudowane. No ale nic, po pół godziny postanowiłem zawrócić i iść nad zaporę. Bardzo genialne miejsce, od wody bije chłód, wysokie ściany dają cień, mnóstwo zieleni. W miejscu gdzie znajduje się restauracja wyruszają łódki do jaskini i to jest bardzo dobry pomysł. Ale lepszym pomysłem jest wziąć kajak i tam popłynąć (i wejście do jaskini jest wtedy za damo), wyzwanie, nigdy nie płynąłem kajakiem. Przez pierwsze kilkadziesiąt metrów nie mogłem ustabilizować toru, ale jak już ogarnąłem co i jak to popłynąłem jak strzała. Choć wiosłowanie przez 45 minut to nie jest prosta sprawa biceps dostaje w kość. Kto nie pływał, niech się nie zastanawia, zabawa przednia. Jaskinia jakaś duża nie była, no przynajmniej część udostępniona do zwiedzania. Wychodząc z groty zgasły światła, użyłem telefonu, dziadkowi się skończyło paliwo w agregacie prądotwórczym. Nawet chwilę pogadaliśmy bo mnie zaczepił, pamiętam nawet o kogo mnie pytał. Krzysztof Starnawski w tej jaskini nurkował i dokonał pomiaru głębokości. Wracając poszło o niebo lepiej, jakby nie patrzeć płynąłem z prądem. Po oddaniu kajaka zapłaciłem i udałem się na colę i lody w końcu zasłużyłem, w drodze na autobus przegryzłem jeszcze kukurydzę z grilla, jeszcze nigdy nie jadłem tak dobrej kolby. Droga w nagrzanym do czerwoności wiekowym autobusie najprzyjemniejsza nie była. Ale zimny śołer w hostelu już tak. A kolacja w knajpie to już w ogóle majstersztyk. Dzień był mega udany, jutro mogę wracać...