Port lotniczy:
http://kutaisi.aero/
Autobus do Tbilisi lub Batumi:
http://www.georgianbus.com/?lang=_eng
Do Batumi dojedziemy z gruzińskim busem za 15GEL(+-22PLN). Pogoda przywitała nas iście wiosenna i słoneczna. Wybrałem dla nas sześciorga hostel w którym już miałem przyjemność kiedyś nocować w samym centrum miasta, pośrodku zabytkowych secesyjnych kamienic. Niestety mój kolega Ormianin Arman już tam nie pracuje, ale o tym później. Za to parzą tam w dalszym ciągu wyśmienitą kawę!
Calypso Hostel
162GEL(+-245PLN)/2noce/6os.
Pierwsze kroki kierujemy do portu a następnie na kolejkę linową, Andrzej miał nie małego pietra i mieliśmy z niego niezłą polewkę ale generalnie szacunek dla niego za to, że w ogóle wsiadł do wagonika. Długość kolejki to 2586 metrów a cena za przejazd to 10GEL(+-15PLN).
http://argocablecar.ge/en/home
I tu zaczyna się wielkie Déjà vu bo w momencie gdy dotarliśmy na górę pogoda zaczęła się psuć. Następnego dnia cały dzień padało i to konkretnie, a dwa dni później gdy nadszedł dzień wyjazdu znowu wyszło słońce. Czyli dokładnie taki sam scenariusz jak w 2015 roku, totalnie niesamowite!
I tak co tu robić w tak niesprzyjających warunkach atmosferycznych? A no oczywiście trzeba jeść, pić, spotykać się z ludźmi i z nimi rozmawiać. A jest w czym wybierać ponieważ kuchnia gruzińska jest przepyszna, OK wiem może trochę bardzo mięsna ;) Ale jak tu nie kochać chinkali (pierożki), charczo, chaczapuri, adżapsandali (warzywny gulasz), szaszłyków z cebulą (mcvadi), Lobio, sałatek pomidorowo-ogórkowych, grillowanych plastrach bakłażana posmarowanych pastą z orzechów włoskich i czosnku i szkmeruli... A no i wszystko popić trzeba czaczą czyli gruzińskim winiakiem produkowanym z wytłoków winogronowych lub w wersji dla abstynentów miejscową estragonową oranżadą słodką jak diabli! A najlepiej jakby był jeszcze jakiś Gruzin albo kilku i zabawa będzie murowana. Nas odwiedził Arman mój przyjaciel, raz odwiedził nas w restauracji. A drugi raz zabrał nas samochodem (ja z Kamilem jechaliśmy w bagażniku ;) do lokalnego baru gdzie można było zawiesić siekierę od dymu tytoniowego. Wywołaliśmy takie poruszenie, że nagle każdy jak jeden mąż przestał rozmawiać. Na szczęście znaleźliśmy bardziej przejrzysty kącik by móc delektować się świeżym niepasteryzowanym piwem z browaru dosłownie za płotem oraz wyśmienitą wędzoną makrelą. Miło jest spotkać się po dwóch latach i pogadać! Oczywiście nie mogło zabraknąć spaceru po bulwarach i kamienistej plaży z parasolem w ręku ofcourse.