Dzisiaj jedziemy znowu na dworzec marszrutek. Dźwigamy plecaki na grzbiecie gdyż noclegi w Tbilisi się nam skończyły, a wieczorem jedziemy nocnym pociągiem do Batumi. Na bazarze kupujemy śniadanie, chaczapuri, wodę, banany, pomidory. Generalnie mały wybór owoców i warzyw, ich jakość nie najlepsza, ceny wyższe niż w Polsce. Zauważyłem, że Gruzini kiszą prawie wszystko, nie tylko ogórki i kapustę jak my. Pierwsza marszrutka do Stepancminda (dawniej Kazbegi) odjeżdża o 9:00. Bilet 10GEL(+-18PLN), tym razem płaci się w pojeździe. Marszrutka odjeżdża o czasie, nie czeka na zapełnienie. Okazuje się, że jadą z nami rodaczki, cztery studentki z Lublina i Gdańska: Maja, Natalia, Karolina i Anna. Plan maja taki sam jak my dojechać do Kazbegi wejść na górę do prawosławnego klasztoru Cminda Sameba (2170 m n.p.m.) i wrócić popołudniu do Tbilisi. Podróż trwa ponad trzy godziny, ale jeśli myślicie, że można było się zdrzemnąć to się mylicie. Początkowo próbowałem, ale widoki za oknem powalają. Gruzińska Droga Wojenna bo tak nazywa się ponad 200km droga z Tbilisi do Władykaukazu w poprzek Wielkiego Kaukazu. Wzdłuż drogi zachowało się wiele zabytkowych świątyń i wieży obronnych, które w połączeniu z malowniczym krajobrazem, serpentynami wspinającymi się na wysokość 2379 m n.p.m. (Przełęcz Krzyżowa) zapadają w pamięć. Same w sobie są już wielką atrakcją turystyczną. Mijamy też zaśnieżony ośrodek narciarstwa w Gudauri, kilkukilometrową kolejkę TIRów do przejścia granicznego (były i dwa z Polski), oraz odcinek bez asfaltu bardziej przypominający Off-road niż ważną arterie komunikacyjną. Kierowca się tam niczym nie przejmował, gazu wciskał równo, jechał pewnie, wyprzedzał na zakrętach i tunelach, i jak to gruzińscy kierowcy nadużywał klaksonu! W każdym bądź razie dojechaliśmy cali. Stepancminda osiedle-wieś typu miejskiego, nastawione dzisiaj na turystów. Od razu po wyjściu z auta obskoczyło nas kilkoro ludzi, oferując pokoje, i inne rzeczy. Grzecznie podziękowaliśmy, powiedzieliśmy, że wracamy dziś do stolicy. Gia Geladze zaoferował nam, że zabierze nas do Tbilisi za 10GEL czyli normalna stawka, wymieniliśmy się numerami. Jak będziemy schodzić z góry mamy mu dać znać będzie czekał. Zostawiamy z mamą plecaki w aucie.
Drogi do klasztoru prowadzą, aż trzy. Pierwsza typowa droga gruntowa łagodne nachylenie, 6km, dłuższa niż dwie następne. Chcemy wejść szybciej, bo już po 12, więc wybieramy jedną z dwóch trudniejszych. W końcu jeśli krowy tędy mogą chodzić to my też. Szlak nie jakiś ciężki, na rysach było gorzej, ale w niektórych miejscach zalegał śnieg i noga się zapadała. W wspinaczce towarzyszył nam pies z jednego podwórka, generalnie chyba robi to często licząc na przysmaki od turystów. Nazwałem go "Rudy102", bo był cały rudy, a w ekipie rudego z serialu był Grigori - Gruzin, także pasuje. Karolina nie miała za dobrych butów ale jakoś wszyscy dostaliśmy się na górę. Warto było się zmęczyć bo widoki genialne, tu człowiek czuję się taki malutki w obliczu majestatycznych pięciotysięczników. Tej chwili nawet nie popsuł silny wiatr. Klasztor Cminda Sameba (Trójcy Świętej) to chyba najpiękniej usytuowana świątynia jaką widziałem. Klasztor otoczony jest niewielkim kamiennym murem, wchodzi się o dziwo przez dzwonnicę. Kobiety muszą założyć chustę na głowę i druga owinąć wokół pasa. W środku panuje półmrok, wnętrze jest surowe, i ten zapach prawosławnej cerkwi. Zapalamy świeczki. Jest przyjemnie pali się kominek. Na zewnątrz robimy zdjęcia, delektujemy się widokiem po czym dzwonimy do naszego kierowcy, że będziemy schodzić.
Schodząc wybieramy drugą krótszą drogę. Początkowo było straszne błoto z topniejącego śniegu, później było już lepiej, choć dość stromo. Raz nawet wyrznąłem orła. Po drodze mijamy innych turystów, w tym Niemców którzy przyjechali na jutrzejszy mecz z Gruzją w Tbilisi. Nasz kierowca czekał na nas, już na szlaku a nie w centrum osady. Gia to bardzo miły człowiek, przez cała drogę nawijał z moja mamą i ze mną (na tyle ile umiałem). Mało tego nie był to zwykły kurs jak marszrutką, bo Gia był tak miły, ze zatrzymywał się po drodze np. przy platformie widokowej na Kanion Aragwi, opowiadał o mijanych miejscach, rodzinie, Gruzji i polityce. Znajomość zaowocowała nawet dodaniem się nawzajem do FB ;) Zaprasza nas w lato, bo wtedy są lepsze warunki do wędrówek dookoła Kazbegi. Mówi też, bym znalazł sobie żonę Gruzinkę bo to dobre kobiety. Generalnie super gość, mamy bardzo ciepłe pożegnanie. Daliśmy mu nawet parę Lari ekstra, zasłużył na nie. Ludzie w Gruzji są fantastyczni.
Po powrocie do stolicy, jedziemy na dworzec kolejowy, złapać nocy pociąg do Batumi. Okazuje się że pomimo iż widnieje na rozkładzie w internecie na stronach gruzińskich kolei, tego pociągu nie ma. No trudno dzwonimy do miejsca w którym spaliśmy, załatwiamy nocleg. Jutro pociąg do Batumi a w zasadzie do Makhindjauri, odjeżdża o 8:45, bilet w 2 klasie 18GEL(+-30PLN).