Po długiej, prawie dwudniowej podróży autobusem, przez pół Polski, Czechy, Austrię, słoneczną Italie, docieramy do celu Port-Grimaud na lazurowym wybrzeżu. To przepiękne, malownicze, małe miasteczko jest typowym kurortem wypoczynkowym.
Mieszkaliśmy w przyczepach campingowych na jednym z ośrodków wczasowych. Do plaży było około 100-150m. Czyste plaże, błękitna (lazurowa ;-) woda, upalne słońce, dziewczyny opalające się toples. Dla mnie młodego chłopaka pierwsza wizyta na zachodzie, a przypominam, że to był rok '99, to było coś! O miasteczku dużo powiedzieć nie mogę bo za bardzo nie pamiętam. Na pewno było piękne, zobaczyć koniecznie trzeba ruiny zamku i port. Pamiętam również, że Francuzi w wolnych chwilach, praktycznie na każdym placyku grali w bule, to taka gra w kulki ;D Odwiedzić należy również jakąś winnice, i zakupić francuskie wino (po degustacji of course). Płaciło się jeszcze wtedy frankami. Aha no i nigdy nie kupujcie angielskiego śniadania!! Okropne!