Wstajemy koło 9, zostawiamy klucze w drzwiach (tak byliśmy umówieni) i idziemy z pełnym ekwipunkiem do China Ferry Terminal. Jest kurs o 11, ale niestety w kasie można kupić bilety na kurs dopiero o 12. Podchodzi do nas młody chińczyk i pyta czy chcemy bilety do Makau. Początkowo go olaliśmy, bo się obawialiśmy że nas oszuka. Ale jak kilka osób podchodziło do niego i brało te bilety zwłaszcza, że miał na 11 to też się skusiliśmy. Co dziwne bilet za 177HKD sprzedał nam po 160HKD(+-77PLN). Podobnie jak na lotnisku udać się trzeba do check-in, obsługa sprawdza bilety, przykleja naklejki z numerami siedzeń i do promu. Do wodolotu razem z nami pakuje się duża wycieczka kontynentalnych chińczyków, strasznie hałasują. Siedzenia są wygodne a podróż trawa około godziny.
http://www.cotaiwaterjet.com
http://en.macautourism.gov.mo/index.php
Dopływamy do Outer Harbour (Port zewnętrzny). Kontrola paszportowa idzie szybko, nie trzeba wypełniać jakiś głupich karteczek tylko od razu z dokumentami idziemy do celnika. Dostajemy wydruk z komputera zamiast pieczątki i możemy iść. Bem Vindo. W terminalu działa informacja turystyczna, można pobrać za darmo mapki i foldery. Przy wyjściu całkiem, całkiem fajne Chinki oferują nam kupony i zniżki do kasyn, to samo przez SMS, chyba z każdego jednego kasyna w tym mieście. Po prawej stronie od wyjścia jest mała pętla autobusów miejskich. Nie wiemy w który wsiąść, wybieramy pierwszy lepszy (3) w końcu Makau jest tak małe, że w razie co się przejdziemy. Bilet 3,2MOP(1,5PLN), co fajne można płacić 1/1 w HKD praktycznie w 99% miejsc.
http://www.dsat.gov.mo/bus/en/bus_forecast.aspx
Autobus był genialny podwiózł nas do Placu Senado (Largo do Senado), a niedaleko znajdował się nasz hotel. Poszliśmy się zameldować i zostawić nasze ciężkie plecaki. Hotel w Makau to najdroższy hotel podczas całej wycieczki, początkowo planowaliśmy zostać tu 2 noce, ale ceny nasz odstraszyły skutecznie.
https://www.booking.com/hotel/mo/ole-tai-sam-un.pl.html?sid=55e282b08226abb907398c0884a6bff1;dcid=2
651HKD(+-300PLN), 150PLN/os.
Zakochałem się w Lizbonie będąc tam w 2010 roku. A Makau to takie połączenie Portugalii i Chin, pełen orient, mój mózg został rozwalony. Makau to teraz moje miasto nr.1!! Kamieniczki z arkadami, wyślizgane portugalskie chodniki calçada. Chińsko-portugalskie napisy, smak i zapach Pasteis de Nata (tarta jajeczna). Jestem bardzo pobudzony. Idziemy na Plac Senacki stoi tu ogromna choinka i stos prezentów, nad głową mnóstwo lampek, wszystko wskazuje na święta tylko temperatura nie ta bo 20°C. Hordy Chińczyków, w życiu nie widziałem tylu ludzi w jednym miejscu. Myślałem, że gorzej być nie może, myliłem się. Morze kontynentalnych chińczyków przyjechało tu na weekend, zwiedzają, kręcą się po okolicy zajmują każde wolne miejsce do siedzenia, jedzą tony jedzenia. W kościele św. Dominika (St. Dominic's Church) trochę luźniej, nie wiem może się boją wejść? Płyniemy z tłumem w końcu wszyscy i tak zmierzają do jednego miejsca - Ruin katedry św. Pawła. Ruin bo została tylko fasada i kamienne schody resztę spłonęło po tajfunie w 1835 roku.Schody to prawdziwy zakład fotograficzny, każdy chce mieć fotkę, portret, panoramę, selfie, my też robimy! Zaraz obok warto zajrzeć na wzgórze z fortecą Fortaleza do Monte i Muzeum Makau. Już na wejściu w bramie Hodak zakolegował się ze starszymi Chinkami, z którymi zrobił sobie pamiątkową fotkę ;) Mało tego dogoniły nas jeszcze na górze i zrobiły sobie fotki z nami obydwoma, taka mała atrakcja dla Chinek, biali przyjechali ;) Fortaleza do Monte to dobry punkt obserwacyjny, fajne fotki wychodzą i można spojrzeć za rzekę, a tam już są Chiny, tak blisko a tak daleko! Lecimy dalej, chcieliśmy dojść do starego cmentarza Protestanckiego,ale trafiliśmy na największy cmentarz katolicki Św. Michała Archanioła. Takie to trochę dziwne było widzieć nagrobki z krzyżem i chińskimi krzaczkami. Następnie kierujemy się na kolejne wzgórze Twierdza Guia. Wokół twierdzy jest mnóstwo ścieżek, które upatrzyli sobie biegacze, sam bym założył lekkie buty i pobiegł... W Fortecy znajduje się Kaplica Matki Bożej Guia oraz Latarnia Morska. Widoki na miasto są jeszcze lepsze niż z Fortaleza do Monte. Było bardzo parno, a wchodzenie pod górę zrobiło swoje, hektolitry potu wylane (Hodak dosłownie płynął). Trzeba koniecznie wrócić do hotelu, przebrać się i wykąpać.
Po odświeżeniu się wychodzimy z powrotem na miasto. Trzeba coś zjeść a okolice hotelu to prawdziwe zagłębie restauracji, knajpek i barów. Zaintrygowała nas kuchnia a na niej coś podobnego do marokańskiego tażinu. Zaglądamy tak nieśmiało, na co kucharka macha ręką, żeby wchodzić. Dobra idziemy prowadzą nas na górę, sadzają przy bardzo dużym okrągłym stole przy którym już siedzą cztery osoby. Mężczyzna z synem i babcia z dziadkiem, są rodziną. Młoda dziewczyna podaje nam kartę po chińsku, pytamy się czy ma angielską, kiwa głowa, że nie. Sama też angielskim nie włada. OK my nie mówimy po chińsku, ona po angielsku mamy 1:1. Na szczęście młody chłopak z naszego stolika znał i pomógł nam złożyć zamówienie. Wzięliśmy żabę i rybę do tego wiadomo herbata, ryż i sos sojowy. Kolacja z lokalsami była bardzo miła, pogadaliśmy trochę nawet się pośmialiśmy, fajne doświadczenie antropologiczne.
Jest już późno ale trzeba iść tam gdzie życie dopiero się zaczyna do kasyn. Prawdziwe Chińskie Las Vegas. Ogromne świecące się budynki. Wynn, MGM, Venetian, President, Lisboa i najbardziej charakterystyczne Grand Lisboa w kształcie kwiatu lotosu. Tańczące kolorowe fontanny, butiki najdroższych światowych marek, przepych i luksus. To jest właśnie smak Makau.