Ostatni dzień w Szanghaju zaczęliśmy od Świątyni Nefrytowego Buddy, a w zasadzie od śniadania z zamówieniem, którego był problem. Na szczęście w knajpce był latający holender, który nam z tym pomógł. Wielki szacunek dla niego bo płynnie władał mandaryńskim. Bilet w wstępu do świątyni buddyjskiej to wydatek tylko 20CNY(11PLN). Została wzniesiona w 1882r. Po rewolucji 1911/12 zniszczona i odbudowywana od 1918 przez następne 10 lat. W czasie rewolucji kulturalnej zamknięta na cztery spusty. Otwarta dla wiernych i zwiedzających ponownie w 1980r. Świątynia jest cały czas w remoncie, choć większość pawilonów jest już odnowiona. W dwóch najważniejszych pawilonach znajdują się posągi Leżącego Buddy oraz Siedzącego Buddy obydwa pokryte są białym nefrytem.
Trzymając się zasady "tylko te pagody i pagody" udaliśmy się jeszcze metrem do "świątyni pieniędzy". Nie wiem dlaczego tak zapisałem w swoim notatniku ale chodzi mi o Świątynię Jing’an (Świątynia Spokoju). W latach 30 XXw. była uznawana za najbogatszą świątynie w Szanghaju, wszystko dzięki Opatowi gangsterowi, można? Można. Obecnie też kipi tu od bogactwa, zresztą ludzie przychodzą tu głównie ofiarować datki i pomodlić się o pomyślność finansową. W sali Nefrytowego Buddy znajduje się największy w Chinach posąg siedzącego Buddy, który waży ponad 11 ton i mierzy prawie 4m. Są tu też pawilony Mahawiry, pawilon Niebiańskich Królów i pawilon Trzech Mędrców, pawilon Guanyin oraz cele mnichów. Z jednym mnichem zrobiłem dziewczynom nawet zdjęcie, całkiem kozackie zresztą powiem nieskromnie. Na dziedzińcu można powrzucać monety do wielkiego "czajnika" za wygraną w totka bądź podwyżkę w pracy, albo za jedno i drugie a co tam! Ale hola hola zapomniał bym o jednym nic nie jest za darmo, bilet wstępu to koszt 50CNY(29PLN).
Przed świątynia jest całkiem przyjemny zacieniony park o tej samej nazwie, ale znaleźć wolną ławkę to jedna z tych mission impossible. Postanawiamy wejść do Ogrodu Herbacianego (3CNY=1,80PLN), ale to nic nadzwyczajnego, szkoda pieniędzy, dobrze że nie dużych. Potem oczywiście wracamy jeszcze raz na Bund ale po drodze zachodzimy na obiad do obskurnej jadłodajni, w której podają pyszności. Po co iść do restauracji z gwiazdką Michelin'a, skoro w takiej budzie zjemy równie smacznie! I to za cenę pewnie 20 razy mniejszą! Na Bundzie ostatnie spojrzenie na wieżowce i na młode pary robiące sobie sesję zdjęciową, wyjątkowo sporo dziś ich tu było.
Po powrocie do hostelu zamawiamy taxi na lotnisko na jutrzejszy poranek, o dziwo metro startuje dość późno i byśmy nie zdążyli, zresztą zamykane jest też dość wcześnie bo chwilę po 22.