Wstaliśmy rano, zjedliśmy śniadanie i udaliśmy się nad morze poleżeć trochę na plaży i wykąpać się ostatni raz. Po spakowaniu się i pożegnaniu z właścicielką pojechaliśmy marszrutką na Vakzal. Pierwszy raz widziałem tak pusty busik, przynajmniej do czasu.
Pociąg mieliśmy o czasie12:29 i powiem wam, że było o niebo lepiej niż wcześniej mimo, że upał był również konkretny. Po godzinie 19 zajechaliśmy do Winnicy. Zrobiliśmy małe zakupy pod dworcem, a potem udaliśmy się do hotelu.
http://www.marsen-hotel.com/
500UAH(+-80PLN)/2os./1noc
Następnego dnia wyszliśmy z hotelu przed dwunastą w południe, w końcu lot powrotny do Warszawy jest dziś a w zasadzie jutro o pierwszej w nocy. To bardzo dużo czasu a mu już prawie wszystko widzieliśmy. Spacerując po Winnicy wpadłem na pomysł by pojechać do Striżawki, wsi gdzie swoją kwaterę miał sam zwyrodnialec Hitler. Udaliśmy się wiec na dworzec autobusowy bo tak nam podpowiedziano. "Woziciel" powiedział, że zabierze nas za 5UAH(0,80PLN) od głowy. Daleko to nie było bo około 8km + dwa pieszką od głównej drogi. Wstęp na teren muzeum to 10UAH(+-1,60PLN) , nie wiele zostało z tego kompleksu generalnie kilkanaście większych żelbetowych zbrojonych kawałków betonu. Tablice są w dwóch językach ukraińskim i angielskim. Po drodze mijaliśmy prywatną inicjatywę taki mały skansen bojowy. Wstęp kosztuje 30UAH(+-5PLN), jest czołg, plotka, kilka ciężarówek, przedwojennych samochodów i dwuśladów. Na miejscu można także coś zjeść pod namiotami jak partyzanci. I tak minęło nam sporo czasu, o to nam chodziło. W drodze powrotnej złapaliśmy jakiś autobus, nie dochodził on do dworca tylko na obrzeża Winnicy. Podjechaliśmy trolejbusem, bilet u konduktora 3UAH(0,50PLN).
Udaliśmy się na Dworzec kolejowy dużo wcześniej niż potrzebowaliśmy, i to był bardzo dobry pomysł bo nie wiedzieliśmy gdzie Marszrutka nr. 33 ma swój przystanek. Mało tego Ukraińcy też nie wiedzieli, każdy mówił co innego a nawet padło stwierdzenie, że nie ma takiej marszrutki ;) Mama spytała młodego policjanta o informację, ale on też nie wiedział. Wykonał telefon i powiedział, że jego kolega wraca do domu w okolicach lotniska i nas chętnie zabierze. Kolega był bardzo miły i całą drogę z mamą rozmawiał o Polsce i Ukrainie, jego żona z kolei się nie odzywała tak jak ja zresztą.
Na lotnisku wszystko sprawnie poszło, w końcu na dzień dzisiejszy są to tylko 4, słownie cztery loty tygodniowo! Wracamy do Warszawy, tym razem mniejszym, nowszym i wygodniejszym E190.