Ostatni dzień niestety , wieczorem mamy autobus do Warszawy. Po wyjściu z hostelu udajemy się na Josefov czyli zabytkową dzielnice żydowską. Bardzo klimatyczna część miasta, chcieliśmy wejść do Pinkasovej synagogi oraz przylegający do niej Stary Cmentarz Żydowski. Kolejka do kasy pokaźna, okazało się, że bilety sprzedawane są tak jak na Hradczanach. Kupujesz jeden bilet a z nim wchodzimy do wielu miejsc. Raz to, że nie mamy całego dnia bo chcemy iść jeszcze na starówkę, a dwa cena była horrendalnie wysoka, Hodak powiedział wtedy, że nie idziemy bo za drogo i dla zasady. Dobra idziemy stąd. Josefov jest mały, wystarczy 5 minut by znaleźć się na Rynku Staromiejskim. A to serce całej Pragi robi wrażenie, Ratusz ze swoim wypasionym zegarem, przeogromny kościół Tyński, rokokowy pałac Goltz-Kinskych i Kościół Św. Mikołaja. Ogólnie atmosfera bardzo fajna, wszędzie pełno drewnianych chatek z pamiątkami, jedzeniem (np. pieczona na ogniu Praska szynka, spiralne świeżo smażone chipsy i słodkie ciasteczka pieczone na drewnianym wałku, polecam bo skosztowałem), chatki rzemieślników i innych artystów malarzy, rzeźbiarzy... Robimy rundkę po mieście, wychodząc ze starówki odnajdujemy Dom Miejski piękny przykład budownictwa secesyjnego, ponoć najpiękniejszy XXw. budynek w Pradze, kto nie widział niech żałuje. Dalej doszliśmy do placu Wacława, w zasadzie to nie plac tylko szeroka ulica z aleją spacerową, z jednej strony zamyka ją okazałe Muzeum Narodowe i oczywiście pomnik Wacława IV. Idąc w lewo miniemy jeszcze Operę i kolejowy Dworzec Główny. Budynek samego dworca trochę zniszczony ale to kolejny secesyjny gmach (1909), w środku przyjemna kawiarnią. I tu historia się kończy gdyż wystarczy wyjść na perony, by zobaczyć nowoczesność, kasy pasaże handlowe znajdują się pod budynkiem, to dlatego budynek jest zaniedbany i wygląda prawie jak opuszczony. Spacerkiem powoli kierowaliśmy się z powrotem na Rynek Staromiejski, ściemniło się a Hodakowi włączył się tryb "statyw"... ;D
Z hostelu zabraliśmy walizki, udaliśmy się na Dworzec Autobusowy Florenc. Podjechały dwa polskiebusy, i okazało się, ze jeden z nich pojedzie krótszą trasą prosto do Warszawy, spoko ale nie przełożyło się to znacząco na czas podróży, na Wilanowskiej byliśmy tylko godzinę przed czasem.